Felieton niedzielny // 001 // o śmierci

 

Kościół katolicki nie prowadzi statystyki wszystkich osób świętych i błogosławionych, co się mu zresztą dziwić, o wielu, (a właściwie o większości) świętych tu na ziemi raczej się nie dowiemy. Niemniej Kościół stara się jak może i wszystkich świętych, o których udało mu się dowiedzieć, wpisuje do Martyrologium Rzymskiego. Taż książeczka zawiera w sobie kilkanaście tysięcy nazwisk świętych ludzi. Mało? Niby mało, zaledwie kilkanaście tysięcy. Dla porównania słynne ostatnimi czasy miasto Kraśnik liczy sobie dwa razy więcej dusz (34 tysiące). Ale pamiętajmy - nie liczy się ilość, ale jakość, a jakość w tym przypadku jest nie byle jaka.

Obecnie zazwyczaj każdy święty jest ustanawiany takowym, gdy za życia (tego ziemskiego rzecz jasna) pełnił jakieś nadzwyczajne czyny, dajmy na to odznaczał się jakimiś tam przeżyciami duchowymi, może pisał prawdziwe arcydzieła teologiczne, wyróżniał się szczególną gorliwością w pełnieniu, jak to się ładnie mówi, cnót chrześcijańskich. To obecnie. Generalnie w starożytności było trochę łatwiej, jakkolwiek w tym przypadku może to trochę niesmacznie zabrzmi, w starożytności wystarczyło umrzeć za wiarę, aby być świętym. A przynajmniej w większości. Nie dziwić powinien zatem wysyp świętych w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. O wielu z tych świętych wiemy tylko tyle, że umarli. Przykładem niech tu będzie św. Chryzogon, do dziś wymieniany w jednej z modlitw mszalnych. Na 3 zdania dotyczące jego życia, jak podaje Wikipedia, 2 z nich dotyczą jego męczeństwa. Przemyślny autor aby wydłużyć artykuł dwa razy napisał o tym, że Chryzogon został ścięty i wrzucony do morza. Spryciarz jeden (w sensie autor a nie Chryzogon, chociaż Chryzogon pewnie też).
Innym przykładem jest św. Ignacy Antiocheński, kolejny gigant starożytnego chrześcijaństwa, pisywał rozmaite listy, ale generalnie życie jego obraca się wokół śmierci. Właściwie znaczna większość jego życiorysów zaczyna się od momentu, kiedy został pojmany i autor życiorysu w ten sposób 90% swojej pracy poświęca na opis męczeństwa Ignacego. Wesoło. Dosłownie.
Zaczęliśmy adwent. Zaczęliśmy właściwie dzisiaj, ale od jakiegoś tygodnia w brewiarzu już dało się wyczuć takie trochę adwentowe wątki. Na przykład oczekiwanie na sąd ostateczny – sztandarowy adwentowy wątek. Jakoś lubię adwent właśnie z tego powodu, że przypominamy sobie, że koniec świata jest blisko. Sam Jezus mówił, że jak ujrzymy, że na świat nam się totalnie rozpieprza, gwiazdy zaczną padać z nieba i znaczna większość ludzi kopnie w kalendarz, to dla chrześcijan to powinien być jasny znak – balanga w niebie już jest gotowa. Nabierzcie ducha i podnieście głowy – grzmiał nasz Zbawiciel prawiąc o sądzie ostatecznym. O tak, dla chrześcijan koniec świata to nic strasznego. Tylko tak żyjmy, żeby faktycznie to nie było nic strasznego.
Tak jak ci święci, o których wspomniałem – śmierć zaczynała dla nich faktyczne życie. Sprawiają wrażenie, jakby w życiu tu na ziemi nic nie robili, tylko umierali. Z nadzieją, że ujrzą swojego Boga tam po drugiej stronie. Wszyscy święci balują w niebie – cytując ekhm klasyka. W zeszły piątek w brewiarzu pojawiło się kazanie św. Cypriana na temat śmierci. Tenże nie mógł się nadziwić, że ludzie nie chcą umierać. Parafrazując: serio chcecie siedzieć tu na ziemi, jak w niewolnicy, kiedy tam w niebie święci mają ubaw po pachy? Ja z całym szacunkiem chciałbym odpowiedzieć czcigodnemu świętemu – ci ludzie po prostu nie wiedzieli co wybrać, jak św. Paweł. I żyć dobrze, bo można nawracać ludzi i pracować na swoją nagrodę w niebie. I umierać dobrze, bo można spotkać Boga. Co mam wybrać, nie umiem powiedzieć – skwitował Paweł. To póki jest nam dane to żyjmy i pracujmy.
A koniec świata jest już blisko. Całe szczęście.
AK

Komentarze